fbpx

#043 | O pewności siebie w wystąpieniach publicznych

22 września 2021

Pewność siebie. O tym rozmawiamy. Tak na luzie i szczerze. Szukamy tego, co pomaga wejść na scenę. Stać na niej z podniesioną głową. I na koniec zejść niepokonanym. Dzielimy się doświadczeniami z drogi do samoakceptacji. Opowiadamy o tym, co powodowało w naszych głowach tętent jeźdźców apokalipsy. Jak radziliśmy sobie kiedyś z tym zjawiskiem i co robimy teraz.

Zastanawiamy się, czy poczucie pewności siebie może być zgubne oraz jakie są tego sygnały. Podpowiadamy nasze sprawdzone strategie na budowanie swoich zasobów mówienia do ludzi. Ujawniamy uczące wpadki. Dodajemy otuchy pokazując, jak można korzystać z doświadczeń bycia na scenie. Wszystko po to, aby być skutecznym mówcą i czuć się dobrze. A przede wszystkim akceptować siebie zamiast zamęczać się myślami o tym, że mogliśmy inaczej, lepiej, bardziej…

A po napisach końcowych pokazujemy naszą piętę Achillesową. Wymieniamy się sposobami na świętowanie sukcesów, którymi coraz częściej 😉 kończą się nasze wystąpienia.

Zapraszamy do słuchania i komentowania.
Ania i Maciek
podcast@opowiedz.to

Posłuchaj

Obietnice z odcinka

Powiązane podcasty:

#016 | Jak odnaleźć własny styl w wystąpieniach publicznych? | O tym jak być sobą
#029 | Jak mówić do ludzi, o ludziach i po ludzku | O tym jak być ludzkim w tym „nieludzkim” świecie 🙂

Ku inspiracji:

Do poczytania: książką Michaela Boswortha i Bena Zoldana: „Mistrzowie sprzedaży – jak oni to robią”
#4 O przekonaniach i gadającym dzbanie | Opowieść z Podcastu „Po Cichu”

 

Odcinek do poczytania

[Ania] Dzień dobry.

[Maciek] Dzień dobry.

[Ania] W 43. odcinku naszego podcastu, którego temat…

[Maciek] Jaka matematyka.

[Ania] Tak. No to policzyłam 43. A skoro matematyka to też tematyka. Tematyka dzisiejszego odcinka i pomysł na niego zrodził się Maciek w Twojej głowie na podstawie pewnej historii, której byłeś uczestnikiem.

[Maciek] Ona się chyba w dużej mierze działa w mojej głowie też, ta historia. Więc to jest taka… Zbiór przemyśleń.

[Ania] No to tym bardziej byłeś uczestnikiem tej historii.

[Maciek] No tak, tak. Od razu na wstępie też powiem, zanim o tej historii, że staramy się dzielić nasze odcinki – a przynajmniej mamy taki wewnętrzny podział w naszych głowach naszych odcinków podcastowych – na takie, które sami wrzucamy do worka „bardziej merytoryczne”. No i tak staramy się wypełnić merytoryką. Tak, żeby w podziękowaniu za czas, który nam oferujecie i spędzacie go z nami dać Wam coś wartościowego, technicznego, merytorycznego do użycia. Ale też czasami pozwalamy sobie na takie odcinki – nie chcę używać słowa inspiracyjne, bo to tak brzmi górnolotnie – ale takie powiedzmy lifestylowe. Tak sobie po prostu gadamy. No i dzisiaj będzie takie po prostu gadanie, które absolutnie nie wiem, gdzie nas zaprowadzi. Bo zaraz Wam opowiem historię, którą opowiedziałem też Ani i oboje kiwnęliśmy głową, że tak, to jest temat na odcinek. Ale nic więcej z tym nie robiliśmy. Także ja sam jestem bardzo ciekaw, do jakich wniosków dojdę ja Maciek na przykładzie tego, co Ania będzie mówiła. Ciekaw jestem czego się Aniu od Ciebie dowiem. I naprawdę nie wiem, co się wydarzy. A historia nie jest zbyt rozbudowana. Wygląda w ten sposób, że zakończyłem kolejne zajęcia w szkole trenerów prowadzić. I wracałem sobie po tych zajęciach w upalny dzień do hotelu, gdzie byłem zakwaterowany. W jednym z ładnych, turystycznych miast Polski. I co ważne, to był zjazd, kiedy uczestnicy prezentowali swoje krótkie formy szkoleniowe. Część osób ma już pewne doświadczenie trenerskie i chce je rozwijać, część osób wchodziła na tą ścieżkę. Wszystkie wystąpienia były z perspektywy mnie, no już no kogoś, kto chociażby z roli w tej akademii udziela informacji zwrotnej, były dobre, jak nie bardzo dobre. No tak zwana grupa, z którą się przyjemnie pracuje, można pościągać i można sobie popatrzeć. I uderzyło mnie to jak wracałem jak wiele osób miało w głowie całą masę projekcji na temat tego, w czym są kiepscy, gdzie jeszcze nie są gotowi i co to się zaraz wydarzy i jakaż to nie będzie kompromitacja. I w zasadzie to rozumiem. No to jest stres, to jest coś nowego. Zresztą wystąpienia pod superwizją mam wrażenie, że są bardziej stresujące niż po prostu wystąpienia. I następne światła, jak się zatrzymałem to miałem taką myśl „Zaraz, zaraz. Stary poczekaj, zwolnij. Ty też tak byłeś.”. Też jestem w stanie sobie przypomnieć momenty, kiedy projekcje co do w ogóle rozmiaru katastrofy, która mnie czeka w tym konkretnym obszarze – my się skupiamy na mówieniu do ludzi, na wystąpieniach, więc do tego się zawęziły = były takie, że nogi się uginały, a po prostu koszula robiła się mokra od tego nieprzyjemnego, stresowego potu. I na następnych światłach pomyślałem sobie: „No dobra, ale aż tak bardzo tego teraz nie odczuwam”. I to nie to, żebym był jakiś – nie wiem – lepszy, wyższy, przystojniejszy, tylko no coś takiego się wydarzyło od punktu A do punktu B, coś takiego zrobiłem, na coś popatrzyłem, jakoś zmieniłem swój sposób myślenia, że… Nie chcę powiedzieć, że nie popełniam błędów. Popełniam. No zresztą znowu będzie parę przykładów pewnie tej rozmowy się pojawi. Ale akceptuję to, jak wykonuję swoją robotę. Akceptuję to, że uważam, że jestem w niej dobry, co nie znaczy nieomylny, doskonały, najlepszy. Akceptuję to, że czasem jest gorzej. Oczywiście przemielę to, przemyślę. No i stąd się pojawił pomysł na, może szumny, tytuł odcinka: ” Moja droga do samoakceptacji.”. Przy czym – tu gwiazdka – zawężamy to do obszaru zawodowego. Takie mamy założenie, ale w którą stronę ta rozmowa pójdzie no to możesz nam uwierzyć albo nie, ale absolutnie nie mamy pojęcia, bo tego akurat zupełnie nie przygotowywaliśmy. Moja droga do samoakceptacji, Ani droga do samoakceptacji. Może pojawi się coś, co i dla Was będzie wartością. Na to liczymy i dlatego podejmujemy ten temat.

Podcast dla tych, którzy mówią do ludzi. Zapraszają Anna Kędzierska i Maciek Cichocki. Opowiedz.to

[Maciek] Tydyn, dyn, dyn, dyn, dyn…

[Ania] OK.

[Maciek] A, bo nie ustawiłem, żebyś Ty go słyszała. No to mamy już dwie pierwsze wpadki, które…

[Ania] Jakoś tak.

[Maciek] …na tej drodze do samoakceptacji leżą. Po pierwsze, za późno uruchomiłem dżingiel. Po drugie, nie pozwoliłem go Ani wysłuchać, więc musiała się domyślić. Aniu pamiętasz jeszcze…? A może cały czas – nie wiem – tak założyłem, ale takie…

[Ania] Nasz dżingiel?

[Maciek] Hehehe. Nie, takie wiesz. Taką galopadę myśli, tych tę tę tętent koni apokalipsy: „Nie uda Ci się. Nie nadajesz się. Po co się w to pchasz? Skompromitujesz się.”. Towarzyszy Ci czy nie? Jak to jest u Ciebie?

[Ania] No właśnie chciałam powiedzieć, że – wiesz co – ja go cały czas mam. Różnica jest tylko taka, że on trwa dłużej… Yyy, trwał dłużej, teraz trwa krócej. I ja wiem, jak mam te koni zatrzymać i nawet je, że tak powiem, unieruchomić. Co by je nakarmić, wypuścić na zieloną trawkę i żeby one sobie tam hasały nie robiąc krzywdy mojemu mózgowi. Ale jak mówisz o takich koniach i tę tę…tętent apokalipsy to przypominają mi się takie pierwsze momenty… Ja wystąpienia publiczne miałam trenerskie na salach szkoleniowych mniejszych, większych i pamiętam… Podnosisz palce. Coś chcesz powiedzieć. No, no?

[Maciek] Tak, tak. Poczekaj, bo… Przepraszam, zadam Ci pytanie, którego w zasadzie no nie powinno się zadawać…

[Ania] Ile masz lat?

[Maciek] …ale znamy się jak te przysłowiowe łyse konie, więc sobie pozwolę. Blisko. Nie idę w tą stronę, ale – poczekaj – powiedziałaś, że cały czas tętent jeźdźców apokalipsy słyszysz w głowie. Cały czas zdarzają Ci się te myśli, które są projekcjami, często wyolbrzymionymi. Jak długo się zajmujesz tym, czym się zajmujesz? Czyli ile to już trwa, a nadal go słyszysz?

[Ania] Yyyy, zwykłam mówić, że on końca XX wieku.

[Maciek] Mówię wiesz, trenerstwo, wystąpienia publiczne…

[Ania] Tak. No tak, wiesz, no od końca XX wieku czyli ponad 20 lat.

[Maciek] I w to wliczasz swoje wystąpienia telewizyjne, swoje radiowe, swoje sale szkoleniowe, sale konferencyjne.

[Ania] Tak.

[Maciek] Ponad 20 lat. OK.

[Ania] Tak, tak. Pierwsze szkolenia, które prowadziłam jeszcze bez takiego wsparcia szkoły trenerów, potem szkoła trenerów – dużo szkoleń w tym obszarze. Potem przygoda prawie 10-letnia z mediami przeróżnymi i cała masa wystąpień na konferencjach bardzo dużych i prowadzenie spotkań onlinowych, webinarów też dla no rzeczy takiej liczonej w tysiącach widzów. I ja cały czas, za każdym razem jak siadam, to czuję jak mi drży. Myślę, że to serce mi drży wtedy. I jak mnie ściska. I jak mi tam biega po głowie takie. Taka myśl, że może ja bym jednak chętniej poszła teraz siać pietruszkę albo ją zbierać, w zależności od tego jaka to pora roku. Tak, ciągle to mam.

[Maciek] Dobra, to ja bym chciał, żebyśmy…

[Ania] Chociaż tak, jak powiedziałam…

[Maciek] Przepraszam, ja bym chciał, żebyśmy… Taki mam pomysł, żebyśmy spróbowali poszukać dwóch rzeczy.

[Ania] Yhy.

[Maciek] Yyy… Nie wiem, czy nam się uda znaleźć. Co takiego się dzieje, że mając to w głowie robisz to, co robisz? Radzisz sobie z tym, tak? Potrafisz ciągnąć lejce tych koni. I też ja będę szukał u siebie, bo też ich słyszę. I takie mam marzenie siadając do tej rozmowy, tak to sobie wymyśliłem, że przypomnę sobie. Przypomnisz Ty mi, Ty sobie, ja Tobie jakieś takie punkty przełomowe, cytując tytuł książki Gladwella. Jakieś takie wydarzenia, które na trasie tych 20 lat się wydarzyły, które dają Tobie, mnie, nam siłę do tego, żeby mimo czasami pojawiających się tych myśli z tym funkcjonować i nie składać broni. Bo ja powiem egoistycznie.

[Ania] Yhy.

[Maciek] Myślę, że mogę się dużo od Ciebie nauczyć. Znaczy wiem, że mogę się dużo nauczyć. W tym obszarze myślę, że ta rozmowa po prostu może otworzyć wiele klapek.

[Ania] I nawzajem.

[Maciek] I też mam taką gotowość na takie…odrobinę ekshibicjonizmu w tej kwestii. Mając takie przekonanie, że Tobie – Drogi Słuchaczu/Słuchaczko – też coś wpadnie w ucho i będzie jakąś pomocą, żeby… Nie to, żeby ich killim, tych jeźdźców, bo oni są nam potrzebni z różnych względów, tylko żeby ich trochę oswoić, nie?

[Ania] Tak.

[Maciek] Niech to już nie będą konie apokalipsy tylko kuce. Kuce przygody. O! Tak je nazwijmy.

[Ania] Koniki na biegunach.

[Maciek] Tak. Zróbmy z koni apokalipsy kuce przygody, które jako wizualizacja są na biegunach. I przepraszam, bo tak… Ponieważ to nie było planowane to mi się ubierają myśli. Aniu, oddaję Ci głos.

[Ania] Ale to wiesz co? Ja się bardzo cieszę, że o tym mówisz, bo myśl mam w ogóle taką. Jak Ty wyszedłeś z propozycją tego tematu to ja sobie pomyślałam: „Kurde no, masz chłopie rację”. Bo prawda jest taka, że my obydwoje jesteśmy zupełnie zwykłymi ludźmi, którzy te wystąpienia publiczne w różnych okolicznościach przyrody mają i za to jesteśmy cenieni, zapraszają nas w różne miejsca. Co więcej, lubimy to, co robimy i nie dajemy się z tych scen łatwo zgonić. A jednocześnie jest tak, że mamy za sobą pewną drogę. I różne potknięcia, różne odkrycia, różne techniki, które zadziałały. Różne metody, które sami żeśmy sobie wypracowali, żeby dzisiaj do tych wystąpień podchodzić z większą swobodą, lekkością, z większą otwartością na różne rzeczy, ale też czerpać z tego frajdę. No bo my obydwoje po prostu to lubimy. Mam takie wrażenie, że z roku na rok coraz bardziej. Tym mocniej ta myśl we mnie wybrzmiewa, że jak sobie przypominam 3 czy 4 lata temu, kiedy ktoś nam powiedział „Róbcie wystąpienia na Facebooku, lajwy.”, tośmy powiedzieli: „Nie, absolutnie. No gdzieżby my tutaj będziemy siedzieć przed tymi kamerami?”. A dzisiaj po raz kolejny włączamy kamerę, żeby nagrywać naszą rozmowę, bo mamy przekonanie, że to działa, że to nam sprawia frajdę, że robimy to dobrze, że to może ludziom służyć, no bo taki jest nadrzędny cel. Więc jak najbardziej podzielenie się swoim własnym doświadczeniem, z którego ktoś…my sobie nawzajem, bo te rozmowy są zawsze inspirujące, ale też nasi Słuchacze mogą coś wyciągnąć. Mam takie przekonanie, że jak najbardziej. No i żeby nie odwlekać to – wracając Maciek do tego, o co mnie zapytałeś – tak mam dzisiaj. I mam tego mniej. I te kucyki już są bardziej na biegunach i nawet niektóre to się zamieniły w jednorożce. Ale doskonale pamiętam taki wrześniowy dzień, kiedy prowadziłam jedno z moich pierwszych, większych szkoleń, takich już wiesz, na zlecenie, już nie z kimś, całkiem solo. Co więcej, wchodziłam na salę szkoleniową po człowieku, którego uważam za mojego trenerskiego guru, który mnie uczył pracy trenerskiej. Człowieka, którego zawsze podziwiałam, z którego no jak z dzióbka mogłam spijać wszystko to, co on robi. I w pracy z metaforą i uważności na proces grupowy i umiejętności używania porównań i zatrzymywania rzeczy w miejscu i zadawania takich pytań, co to no nie sposób przejść nad nimi do porządku dziennego. I pamiętam jak dzisiaj, to były Duszniki Zdrój, szkolenie z budowania zespołów wsparcia projektów. Na sali sami mężczyźni. Ponieważ było to 20 parę lat temu to ja miałam te 20 parę lat mniej. W tym roku kończę 48, więc naprawdę byłam taką siusiarą powiedziałabym, również jeżeli chodzi o wiek. A na sali no mężczyźni, w dodatku sporo starsi ode mnie. I ja z takim przekonaniem, że mam im przez 2 dni stworzyć przestrzeń do tego, że oni zbudowali relację. Więc miałam we łbie poukładaną całą masę ograniczeń. Po pierwsze, wchodzę na salę po Marianie. Po człowieku, który jest best of the best. I ja teraz taka dziunia-pierdziunia, bo tak wtedy o sobie myślałam, mam to wszystko ogarnąć. Po drugie, na sali są faceci, którzy no już wtedy z doświadczenia wiedziałam, że… Ja sama na siebie tak patrzyłam, no to oni na mnie tym bardziej. Przez pryzmat takiej dziuni-pierdziuni, blondyneczki, co to tutaj jeszcze, psycholog, to przyjdzie i tutaj będzie pieprzyć takie miękkie rzeczy. Naprawdę tak myślałam, więc dlatego te swoje myśli cytuję. Po trzecie, mamy 2 dni na budowanie relacji, a to byli energetycy i zarządzanie projektami, więc umówmy się, że to nie były miękkie misie, które na co dzień trzymają się na ręce, stają w kółku i mówią: „Dzisiaj czuję się… W myślach mam tak, w ciele mam tak, a w emocjach mam tak.”. No to taka nie ich rzeczywistość. I ja teraz… Moim zadaniem jest zaprosić ich na wycieczkę do świata, który jest mi bardzo bliski, dla nich – totalnie obcy. I w dodatku jeszcze zrobić to tak, żeby oni po tych 2 dniach powiedzieli: „OK, dzisiaj możemy się wziąć za ręce i jak będziemy problemy projektowe to sobie powiemy: w głowie mam tak, w emocjach mam tak, a w ciele to czuję ucisk w żołądku, bo mnie właśnie stres zżera.”. I wchodziłam na tą salę na miękkich nogach. I tuż przed zadzwoniłam do Mariana i mówię: „Marian, ja jestem tak przerażona, że ja mam wrażenie, że ja tam wejdę i zapomnę jak się nazywam. I tak bym strasznie chciała mieć Ciebie w takiej wersji kieszonkowej. Że jak nie będę wiedziała, co mam powiedzieć to nadstawię ucha i Ty mi szepniesz.”. I Marian wtedy powiedział: „Ale Ty mnie nie potrzebujesz w wersji kieszonkowej. Ty masz siebie.”. I wtedy sobie pomyślałam: „O w mordę, serio?”. Czyli ktoś, kto… Kogo ja podziwiam, kto uczył mnie pracy trenerskiej, który widział mnie w akcji mówi, że ja wystarczam, no to przynajmniej na te 2 dni mu uwierzę. Dłużej to nie trwało. Absolutnie. To nie było tak, że to takie objawienie już od tej pory zawsze i fajnie. Ale wtedy to było coś, co mi bardzo pomogło. Taka świadomość, że te zasoby, które ja mam są wystarczające. Taka informacja, która pozwoliła mi poczuć, że ja mogę. Że mnie wystarcza. Mnie samej w tym działaniu. I, że nikt nie dałby mi tej pracy, bo to jest zbyt ważny projekt, gdyby miał choćby cień wątpliwości, że ja to spieprzę. I wtedy bardzo mocno bazowałam jeszcze na tym, co myślą o mnie inni ludzie. I to było mi potrzebne przez wiele, wiele lat, żeby poczuć się pewniej i spokojniej. Odwoływanie się do tego, co myślą o mnie inni. To był taki moment w moim życiu. To mi wtedy pomagało.

[Maciek] Mogę dopytać o dwie rzeczy w tym kontekście? Jedna jest mi mocno bliska. Myślę, że też…

[Ania] Tak. Dlatego się zawieszam, bo już chciałam Ciebie pytać, ale pomyślałam, że… Yhy.

[Maciek] Bo tak… Że ja wystarczę. Tak zabrzmiało to słowo jak powiedziałaś. I zacząłem się zastanawiać czy ono ma taki wydźwięk pejoratywno-umniejszający, czy ono ma taki wydźwięk budujący pewność siebie i dające poczucie spokoju? No potem rozwinęłaś, że Tobie dało poczucie spokoju. A mnie zabrzmiało, wiesz… Wystarczający czyli… No wiesz. Z braku laku. I tak się zastanawiam…

[Ania] Hahaha…

[Maciek] Ja wiem, że teraz rzucam wyzwanie sobie, Tobie, w ogóle światu. Co zrobić, żeby spływające do nas informacje pt. „Wystarczysz” w miarę możliwości, w miarę często odbierać jako – właśnie tak jak Ty odebrałaś – że… Czyli… No bo Ty powiedziałaś tak, Marian powiedział wystarczasz i Ty sobie to przełożyłaś na to: „OK. Nikt by mi nie dał tak ważnego projektu gdybym nie umiała tego, co umiem.”. A w mojej głowie jak usłyszałem „Ty wystarczysz” zabrzmiało: „Nie było lepszego, więc wzięliśmy Ciebie.”. To samo słowo, nie? Pytam Ciebie też… Zawsze się śmiejemy, że ja też się boję tego psychologa, który w Tobie mieszka, ale to jest tylko śmiech. Nie wiem czy w ogóle jest jakaś odpowiedź. No bo wiesz, słyszymy różne informacje zwrotne. Lepsze, gorsze. Statystycznie z tymi informacjami zwrotnymi no różnie bywa. Żyjemy w kulturze, że częściej usłyszymy, że coś spieprzyliśmy – cytując to, co już powiedziałaś 2 razy, no bo takie są fakty – niż usłyszymy, że to było dobrze zrobione. Znaczy inaczej jeszcze. Usłyszymy, że dobra robota, ale nie usłyszymy konkretu, co było zrobione, że to jest dobra robota. Więc nie mamy na czym budować. Co… Nawet nie wiem jak pytanie zadać. Jak to zrobić, żeby z tego „wystarczy” usłyszeć, że mam zasoby, a nie, że jestem po prostu – wiesz – szósty w składzie, a wszyscy pozostali są kontuzjowani, dlatego ja wybiegam na boisko i zaraz się potknę, przewrócę na stadionie i się wszyscy będą śmieli?

[Ania] No ja sobie pomyślałam tak, że ponieważ dla mojego zleceniodawcy jest to ważny projekt to nawet jeżeli jestem ta szósta w składzie albo w ogóle z drugiej ławki rezerwowych to on ma taką gotowość, żeby ten projekt oddać w moje ręce, bo wierzy, że nawet jak ja wybiegnę na to boisko i się wychrzanię na środku to wstanę z taką gracją, że pobiegnę dalej. I nie mam też Maciek jednoznacznej odpowiedzi na Twoje pytanie jak to zrobić. Bo myślę sobie, że to jak my interpretujemy rzeczywistość bardzo zależy od tego, w jakim momencie życia my jesteśmy. I czasami jest tak, że nie jesteśmy w stanie tego, że jesteśmy wystarczający usłyszeć i przekuć na pozytyw. I to wymaga od nas za każdym razem pracy. Czasami jest tak, że potrzebujemy poczekać na ten dobry moment albo pójść na terapię na przykład, żeby umieć te informacje, które do nas docierają przekuwać na zasoby. Dla mnie słowo „wystarczy” oznacza… I tego też się uczyłam, że coś jest wystarczająco dobre. Bo i Ty i ja mamy w sobie pierwiastek perfekcjonisty. I często do dzisiaj po różnego rodzaju wystąpieniach sami siebie musimy mocno pilnować, żeby nie zacząć od powiedzenia” „To źle, to źle, to inaczej, to na przyszłość, to w ogóle nie tak, a tu chciałem, planowałem inaczej.”. Tylko, żeby zaczynać od tych pozytywów. Więc mi też zajęło masę czasu, ale to powiedziałabym takiego związanego z rozwojem osobistym, żeby to, że wystarczam interpretować jako „Pasujesz do tej roli na ten moment najlepiej”. I być może za tydzień, a być może do tej grupy jak ona by była się szkoliła nie we wrześniu tylko w marcu to już nie byłabyś Ty wystarczająca, ale cóż mnie interesuje przyszłość jak ja jestem tu i teraz? Przeszłość była, przyszłość będzie. Ja na to nie mam wpływu. Ale mam tu i teraz. I jeżeli tu i teraz stoję przed drzwiami i wiem, że w moich walizkach na ten moment, na tą minutę przejścia przez ten próg w tych walizkach trenerskich mam wszystko, czego na ten moment potrzebuję. No i teraz jest mój świadomy wybór. Albo się będę zastanawiać, co będzie jak się okaże, że ja otworzę tą walizkę i za 3 minuty czegoś tam nie będzie. I się zacznę nakręcać w tych swoich emocjach. To już w ogóle nie zrobię kroku nawet. Czy też powiem: „OK, idę i działam.”. A z wystąpieniami publicznymi jest tak – i my często jak pracujemy ze stremowanymi występowaczami, prelegentami to o tym mówimy – „Zacznij. Zacznij. Miej za sobą te pierwszy 3, 5 minut bycia w procesie. A potem popłyniesz. Dlatego, że skoro jesteś w tym miejscu i się zdecydowałeś i jesteś człowiekiem przy zdrowych zmysłach to znaczy, że Twoje zasoby są wystarczająco-wystarczające. Nie idealne. Ale są wystarczające na tu i teraz.”.

[Maciek] Tak. Jak słucham Ciebie to…

[Ania] Odpowiedziałam na Twoje pytanie czy niekoniecznie?

[Maciek] Yyy, no tak, tak, tak. Ja wiem, że tutaj nie ma konkretnych odpowiedzi. Nie ma czerwonej albo niebieskiej tabletki, którą połkniemy i świat będzie inny, bo nas odłączą z Matrixa. Co nie znaczy, że nie warto poszukiwać – takie mam przekonanie. Uruchomiłaś mi skojarzenie, co dość częste. Jakiś czas temu na podcaście „Nerdy nocą” – słuchałem sobie takiej cudownej serii o historii. To, o czym nie usłyszymy w szkole. I pamiętam oburzenie Złego Majora Witka, który jest tam głównym dostarczycielem wiedzy. No i chylę czoła przed ogromem tej wiedzy, którą posiada. No i on taki był żywo oburzony na wszystkich, którzy mają teorie polegające na tym, że w starożytnym Egipcie to się musiało pojawić u ufo, no bo przecież inaczej starożytni by nie zbudowali piramid. Czy też odnosząc się do różnych takich dawnych, prehistorycznych osiągnięć człowieka, ten… I on właśnie przekręcił sposób rozumowania. Bo on powiedział, że on nie ma zgody na to, żeby deprecjonować osiągnięcia ludzi dawnych przypisując jakieś rozwiązania ufo tylko dlatego, że my nie rozumiemy jak oni to zrobili. To my jesteśmy teraz za głupi, żeby zrozumieć jak oni to zrobili, więc nie odbierajmy im tego, co osiągnęli mówiąc o ufo. I tak mi się skojarzyło, że to bycie wystarczającym sami sobie to deprecjonujemy dając temu etykietę, że nie dam rady, nie? Czyli tak, jakby… Strasznie dużo sobie…

[Ania] Że to jest taki ledwo doskakujący ten wystarczający, to jest…

[Maciek] Tak. Strasznie dużo sobie odbieramy. No i mnie tu się uruchamia druga rzecz. I to jest taki mój pięta Achillesa.

[Ania] Demon.

[Maciek] To jest coś, co mi uzmysłowił sport. Ale uzmysłowił mi to już po latach. I to wcale nie taki tam prawie profesjonalnie uprawiany, gdzie kiedyś, dawno, dawno temu, tylko taki już bardzo towarzysko-amatorski. Jak po wielu latach zacząłem biegać. Nigdy bieganie nie było moją miłością. Wiem, że teraz mówię… Neguję modę. Ale no ja akurat niespecjalnie. Chociaż teraz jak nie mogę ze względu na kolano to bym pobiegał – taka przewrotność natury ludzkiej. Ale dołączyłem do grupy biegającej. No i wiadomo, na początku biegłem z tyłu, potem biegłem w środku, potem zdarzało się tak, że biegłem z przodu, bo ten progres jakoś był. Jak to mój kumpel, który biega – ultra Paweł serdeczne pozdrowienia – mówi, że baza zrobiona za młodu jednak procentuje. No a ta baza za młodu była zrobiona. Więc bywało tak, że byłem z przodu tej grupy. Po czym złapałem się na takim mechanizmie, że nie walcząc już o nic, tylko biegając dla przyjemności, w momencie, kiedy biegłem z przodu biegłem dobrze. Ale w momencie, kiedy ktoś mnie wyprzedzał to we mnie – tak, jak często ludzie mówią, że lubią gonić… Nawet Paweł chociażby, o którym wspomniałem niedługo będzie zającem w biegu przez jakiś tam jakiś tam warszawski most. Czyli ludzie biegną za nim, żeby zrobić życiówkę, no bo on ich nakręca. A ja złapałem się na tym, że ktoś jest lepszy ode mnie to mnie przełącza się umysł w taki stan: „O Jezu, no to po co? To bez sensu.”. I zamiast mnie to motywować, to mnie spowalnia. A ponieważ chciałem ten fenomen zrozumieć, no bo jak już się wziąłem za to bieganie to jednak chciałem, żeby był progres, a nie regres po każdym biegu, to dotarło do mnie – i potem mi się to przełożyło na wiele, wiele innych obszarów – że taką największą moją wadą, największą moją przeszkodą we wszystkim, co robię, to jest to, że ja się porównuję. I to mi bardzo mocno zabrzmiało też u Ciebie Aniu, usłyszałem, nie? Porównanie do Mariana.

[Ania] Tak.

[Maciek] I to jest tak, jakby – tak sobie myślę – wiesz, no mówimy o facecie, który gra w lidze mistrzów, tak? Który właśnie gra w finale ligi mistrzów, jest po prostu gwiazdą swojej roboty. No bo tak go określiłaś, przynajmniej w Twoich oczach.

[Ania] Tak, tak.

[Maciek] Ty zdajesz sobie sprawę, że jeszcze grasz w okręgówce. I zapominamy wtedy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Marian…

[Ania] W lidze podwórkowej nawet.

[Maciek] No OK, dobra. Marian też grał w podwórkowej. Po prostu wcześniej zaczął grać.

[Ania] Yhy.

[Maciek] W związku z czym awansował z podwórkowej do okręgowej, z okręgowej do trzeciej, do drugiej, do ekstraklasy, w końcu zagrał w lidze mistrzów. I jak się porównujemy do kogoś to wycinamy całą drogę, którą on ma za sobą odbierając sobie prawo do tego, żeby mieć czas, żeby potrenować. To jest jedna rzecz. A druga rzecz, która mi przyszła do głowy – i to bardzo mocno łączę znowu ze szkołą trenerską, skąd się te przemyślenia wzięły – że bardzo często wchodząc w nowe… Tutaj wrócę do tego przykładu, tak? Decyduję się, żeby poszerzyć swoje kompetencje zawodowe o zawód trenera. Czyli ląduję w grupie szkoleniowej, trafiam do akademii, jakiejkolwiek, może być inne zajęcie. To jest moja obserwacja tego, co się dzieje w głowach ludzi. I myślę sobie, że sam to robiłem. To nowe traktuję jak puste naczynie. Czyli odcinam całe swoje spektrum doświadczeń, które mam z innych obszarów zawodowych, z innych wydarzeń życiowych i nagle stwierdzam, że nigdy nie występowałem publicznie, to jest dla mnie nowe, nie umiem, wszyscy są kozacy, a ja jestem dopiero tam w ogóle taki kozak w sensie taki but. A nie kozak w sensie kozak. Zapominając o tym, że przecież…

[Ania] Yhyy.

[Maciek] Powiedziałaś, że 20 lat temu czyli miałaś te 28. Że przez te 28 lat – nawet odliczmy te pierwsze 8, gdzie powiedzmy to jeszcze jest takie dzieciństwo – to przez 20 lat robiłaś całą masę rzeczy, która pozwalała Ci wyćwiczyć niesamowite spectrum kompetencji, które teraz można strategicznie przenieść w temat wystąpienie publiczne, nie? Czyli z jednej strony się porównujemy zapominając, że ktoś też kiedyś zaczynał. Tylko porównujemy się do guru, a nie do guru w krótkich spodenkach, które jeszcze nie był guru i zaczynał tą wspinaczkę. I sami od razu chcemy byś taki dorośli, tacy najlepsi. A druga rzecz, eee… No patrz, dziura w głowie teraz. Hehehehe…

[Ania] Że zapominamy o tym, że mamy inne zasoby. Niekoniecznie te nabyte na drodze rozwoju…

[Maciek] Tak. Tak a propos zapominamy. Ale żeś ura…cudowna.

[Ania] Tak, tak. Hehehe. No. Ale wiesz co Maciek? Wiesz, że ja nigdy o tym w ten sposób nie pomyślałam?

[Maciek] To jest dla mnie niesamowite.

[Ania] Tak. To absolutnie, wiesz? I ogromnie Ci dziękuję, że Ty to tak nazwałeś, bo rzeczywiście to jest niezwykła rzecz, że jak my coś zaczynamy to traktujemy to jako bycie tak totalnie w pierwszej klasie i zaczynanie od zera, podczas gdy nawet to to nie jest kwestia wiedzy i umiejętności zdobytej w innych obszarach, ale czegoś takiego, co my mamy w sobie jako każdy człowiek. Pewnych talentów – nie wiem – wrażliwości… Jakichś takich, wiesz, no takich rzeczy wrodzonych właśnie. Że my to mamy i jak najbardziej, jeżeli się, nawet idąc za tym, co Ty mówisz, cytując badania Instytutu Gallupa, że jeżeli się za coś bierzemy i zaczynamy iść w tą stronę, się angażować i co więcej sprawia nam to, nie daj cię panie losie, przyjemność, to jest spora szansa, że właśnie wdeptujemy w kanał pt. silna strona. I że to nie jest start od zera, tylko to jest pewna naturalna kontynuacja. I że my nawet na starcie w tych wspomnianych walizkach mamy tak dużo, że aż strach, że my o tym zapominamy.

[Maciek] Ja mam taką ukochaną bajkę, przypowieść, która dla mnie jest taką metaforą ilustrującą ten mechanizm. I to tylko zaznaczę i pozwolę sobie na odrobinę prywaty, że podepniemy odcinek mojego opowieściowego podcastu „Po cichu”, który chwilowo jest zawieszony, ale sam sobie obiecuję, że wrócę. Zostawmy ten temat. W każdym bądź razie podlinkujemy ten odcinek właśnie z taką opowieścią, która… Może ta metafora zadziała, bo mam takie przekonanie, że ona fajnie właśnie oddaje to, że zapominamy o tym, co mamy. A szkoda, bo to daje olbrzymią siłę.

[Ania] Yhy. A Maciek, a Ty pamiętasz swoje początki i różnicę w tym rozpędzie koni w mózgownicy teraz, a kiedyś?

[Maciek] Wiesz co? We mnie chyba od zawsze mieszka jakaś taka bezczelność. Nie wiem czy ją lubić, czy nie. Ja bym skłamał, gdybym powiedział, że kiedyś Ci jeźdźcy apokalipsy mnie paraliżowali. Ja mam wrażenie, że ja słyszę ich jak przez parę ścian. Taki, taki lekki pogłos. Nie wiem. No mam coś w sobie takiego – nie wiem czy to nazwać głupotą, czy odwagą, czy bezczelnością – że jak podejmę decyzję, że w coś wchodzę, to w to wchodzę. Powiedziałbym, że przewrotnie u mnie momentem przełomowym, który pozwolił mi zacząć bardziej świadomie rozwijać się i stawać się coraz bardziej pewnym siebie było dopuszczenie do siebie tych momentów, kiedy ci jeźdźcy mieli rację. To znaczy… Zawile mówię. Niepotrzebnie. Powiem wprost. Moja buta i bezczelność wobec samego siebie i otaczającego mnie świata wpychała mnie w taki obszar, że jestem dobry. Jak to się nie sprawdziło to po prostu – nie wiem – ludzie się nie nadawali, nie zrozumieli. Tyle. Teraz, jak na to patrzę z perspektywy czasu, no to takie strasznie gówniarskie. I gdyby nie to, że nie rozwojowe to bym powiedział, że wstydliwe. Czyli raczej u mnie nie było jeźdźców apokalipsy tylko taka bezczelność wobec świata „Ja Ci pokażę”. A w pewnym momencie przyszedł taki moment, yyy, najprościej…

[Ania] Ja Cię kucyku dosiądę.

[Maciek] Najprościej by go było przypisać PESEL-owi. No, że jednak lata mijają, doświadczenia się zbierają. Trochę razy po tyłku od życia człowiek dostał, a trochę po prostu sam się z premedytacją wystawił. I się zdziwił, że dostał. No bo raczej rzeczy dzieją się bez przyczyny, tak a propos tego, same. Że przyszedł taki moment, że zacząłem świadomie przyglądać się wpadkom. Nie dlatego, żeby się w nich nurzać – jakoś nigdy nie miałem takiego myślenia, że się nie nadaję – tylko… Znowu połączyło mi się, może ze sportem to dużo powiedziane, z pasją. Dla tych, którzy kojarzą Warszawę to pewnie kojarzą Łazienki, potem jest Park Agrykola. Park Agrykola, no taki kawałek lasku, drzewek, alejki, boiska itd. itd. Po jednej stronie stronie ogrodzony boiskami treningowymi Legii Warszawa, po drugiej stronie jest skarpa do Placu na Rozdrożu. No i na tejże skarpie jest taki stary pałacyk, w którym bodajże jakaś galeria, muzeum się mieści. Nie pamiętam. I takim centralnym miejscem Parku Agrykola no to jest… Jak staniemy tyłem do tych boisk Legii no to za nami jest sadzawka. A przed nami są schody, które prowadzą tak jakby no ładnie do góry, do góry, do góry pod tenże pałacyk. I mając lat naście… No bliżej dziesiąt, ale naście. Zakochałem się w rowerach. Zawsze one były ważne, ale wtedy był pierwszy rower za zarobione pieniądze. Już taki poważniejszy, więc to była fajna jazda. No i uczyliśmy się coraz to nowych rzeczy. Przełamywaliśmy swoje bariery. I jedną z takich barier było zjechanie po schodach. No jak już zjeżdżać po schodach to zjechać po tych wszystkich. Czyli tam spod samego pałacyku na sam dół. No i wiele osób zaczęło, ja też. Natomiast coś mi nie poszło. Nie pamiętam już. Przeraziłem się, popełniłem błąd. Efekt był taki, że za bardzo zwolniłem. No bo rower na przeszkodzie jak go puścimy to się najczęściej przetoczy. A jak go zaczniemy spowalniać no to fizyka, różny układ sił, moja masa, wzrost, punkt ciężkości.

[Ania] Staje dęba.

[Maciek] Dokładnie. No i ja przeleciałem przez kierownicę i zacząłem po tych schodach koziołkować w dół potężnie się obijając i ścierając. No bo ciężko się na tych schodach było zatrzymać, więc ja kawał tej drogi odbyłem. A ponieważ rower zarobiony za własne pieniądze to jeszcze zmartwienie, co z tym rowerem? I to był chyba jeden z nielicznych razy w moim życiu, kiedy byłem na tyle poobijany, poturbowany, że nie wsiadłem na rower, nie polazłem na górę i nie zjechałem jeszcze raz. I do tej pory boję się zjeżdżać po schodach. Jeżdżę epizodycznie rajdy pt. „Ultra”, jeżdżę rajdy po całych polskich górach, natomiast jak dojeżdżam do schodów, które są małymi schodkami to muszę ze sobą stoczyć wewnętrzną walkę, żeby małe schody zjechać. A nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy od tamtego czasu zjechać ze schodów takich porównywalnych do takiej długości jak na klatce schodowej. Gdzie to fizycznie nie jest żaden problem. Zwłaszcza, jeżeli tuż za schodami nie trzeba się zatrzymać, tylko ten rower może naturalnie wytracić prędkość.

[Ania] Yhy.

[Maciek] I dlaczego o tym mówię? Bo w pewnym momencie zacząłem świadomie oglądać swoje porażki, bo ten rower nauczył mnie tego, że ja potrzebuję znaleźć jak najszybciej metodę zmierzenia się z tym, co mnie, może nie pokonało, ale sprawiło mi trudność. Bo po pierwsze, jak nie zrobię tego szybko to…

[Ania] Yhy, że nie wyszło…

[Maciek] Tak. To mój mechanizm samousprawiedliwienia zacznie mi podpowiadać, że czynniki zewnętrzne zadecydowały. Nie, to ja zrobiłem błąd. To ja dobrałem złą prędkość na te schody. Nikt za mnie tego nie zrobił. Więc bardzo szybko staram się tak jakby analizować to, co nie wyszło, ale z dwóch perspektyw. Po pierwsze, żeby jak najszybciej sprawdzić, kiedy mogę jeszcze raz się z tym zmierzyć, czyli wsiąść na tego konia, który mnie zrzucił. No a po drugie analizować, ale… To mi się strasznie podoba w scrumie, w metodzie pracy. To retro, czyli to, że jak po fuckupie, mówiąc po staropolsku, najpierw rozwiązujemy problem, a potem się zastanawiamy co zrobić, żeby on nie wystąpił. Czyli nie takie nurzanie się: „Ojej, co by było gdyby… Gdyby cofnąć czas.”. Tylko takie: „OK, dałem ciała…”. Przykład. Jestem parę, parę, parenaście dni po wystąpieniu na konferencji wewnętrznej w jednej z firm farmaceutycznych, która poszła dobrze, ale nie bardzo dobrze. A nie poszła bardzo dobrze dlatego…

[Ania] Z Twojej perspektywy.

[Maciek] Z mojej perspektywy, tak. To jest ostatnia rzecz, o której bym chciał powiedzieć później. To do tego wrócimy.

[Ania] A to przepraszam.

[Maciek] Sala, przepiękne miejsce, bo stary młyn, więc adoptowane stare takie pomieszczenia fabryczne. No ale sala, na której występowałem była z betonową posadzką, takimi surowymi z czerwonej cegły ścianami. I bardzo wysoka. Więc dla tych, którzy mówią, występują, szkolą, to już podejrzewam, że słyszycie, jakie echo było na tej sali. No i ja, ponieważ dużo osób, to niestety z mikrofonem, więc to… I nagłośnienie zrobione tak, że mam wrażenie, że za bardzo basy podbite. Więc ciężko ze słyszalnością. i wiedząc, że tam kiepsko siebie słyszymy i tak na koniec wystąpienia zaprosiłem ludzi do takiego eksperymentu myślowego, gdzie mi jest potrzebna interakcja z nimi. I teraz mój błąd polegał na tym, że przez całe wystąpienie nie dotarła do mnie myśl, że skoro ja słabo słyszę, co mówię, to nie usłyszę, co oni mi odpowiadają. A jeżeli zapraszam ich na koniec do doświadczenia, które wymaga interakcji, a interakcji nie będzie, to się skończy niezrozumieniem. I teraz, z perspektywy czasu mam olbrzymią pokusę, żeby znowu wrócić na jakąś salę, ale z takim kolejną zainstalowaną lampką „Sprawdzaj, na ile jest sens interakcji z ludźmi”. Bo ja mam ten taki podkład trenerski, żeby zawsze wejść w interakcję. Żeby to nie była paplanina z jednostronna. No ale bywają takie sytuacje zewnętrze, akustyczne chociażby w tym przypadku, że to nie ma sensu. I żeby umieć to zatrzymać. Tym razem nie zatrzymałem. Wkładam to w kategorii błąd z mojej strony. Jednocześnie ten błąd daje mi kolejny punkt kontrolny, który mam sprawdzić, żeby być jeszcze lepszy. I teraz dla mnie te punkty kontrolne są podstawowym budulcem mojej pewności siebie. Bo ja wtedy wchodząc na salę mam taką tablicę kontrolną, na której się rozświetlają lampki. Ja jestem w stanie to obserwować. Czyli mam wrażenie, że ta pewność siebie nie jest zbudowana na takim przeświadczeniu, że ja Cię kucyku dosiądę, jak było lat temu wiele, tylko na tym, że wiem o coraz większej ilości rzeczy, gdzie są moje ograniczenia i na co mam zwrócić uwagę. I mam taki system kontrolny, który pozwala mi to świadomie obserwować. Dlatego dla mnie analiza porażek pod kątem szukania właśnie punktów ostrzegawczych jest jednym z najważniejszych elementów rozwojowych pozwalających mi robić to, co robię w moim przekonaniu dobrze. Ale to jest oczywiście zawsze punkt widzenia, który zależy od punktu siedzenia. Więc to są takie rzeczy, które u mnie były właśnie… Mnie gdzieś prowadziły do momentu, że teraz kupuje siebie w tej roli, w której występuję.

[Ania] Yhy. To jak o tym opowiadasz to mi przychodzi do głowy taka myśl i takie skojarzenie, że jesteśmy w stanie analizować porażki pod warunkiem, że damy sobie takie wewnętrzne przyzwolenie, żeby te błędy popełniać. Bo ja na początku swojej drogi miałam tak, że chciałam, żeby było wszystko właśnie tak, jak sobie wymyśliłam. Czyli jak sobie zaplanowałam, że coś ma być jakieś z wysokiego C, to cały czas to moje wystąpienie miało być na poziomie wysokiego C. A jeżeli chociaż o pół tonu cokolwiek poszło w górę lub w dół, no to oznaczało to tyle, że to był dźwięk na tyle fałszywy, że całość jest do bani. Więc byłam taka bardzo krytyczna, że jak w jednym miejscu mi się  powinęła noga, czegoś nie zauważyła, nie dopatrzyłam, coś mi nie zadziałało, coś mi spadło, coś zapomniałam, to przekreślałam całość wystąpienia mówiąc „Ono było do kitu”. I to, czego się nauczyłam to wyciągania takich drobnych elementów, które są na tak i z których jestem zadowolona. I szukania tych na nie po to, żeby na przyszłość zrobić to inaczej albo mieć z tyłu głowy taką zapaloną lampkę kontrolną „Uważaj, to jest obszar, gdzie może wydarzyć się coś, co zaważy na jakości”. A wniosek ostateczny i taka technika, której się bardzo trzymam i którą stosuję od wielu lat jest taka, że jedna mała rzecz podczas wystąpienia, dwie małe rzeczy, a nawet trzy małe rzeczy nie są w stanie zepsuć całości. Co więcej, i głośno o tym mówię na różnych naszych szkoleniach, że nawet jak to konkretne wystąpienie schrzanisz no to po pierwsze to może być schrzanienie z Twojej perspektywy, a ludzie z drugiej strony mogą mieć inne wrażenie i warto też tych ludzi o to zapytać. Ale też to, że tutaj schrzanisz to po pierwsze nie odbiera Ci wszystkiego tego dobrego, tych wszystkich sukcesów, które masz już za sobą. Czyli to nie jest tak, że popełnisz jeden błąd nawet kardynalny, wybiegniesz na to boisko, wychrzanisz się na środku i nie będziesz się w stanie pozbierać i musza Cię znosić, że to powoduje, że przestajesz być dobrym i wartościowym zawodnikiem, który przeszedł drogę wytrenową, ma pewne umiejętności i ktoś zapłacił dużą sumę, żeby mieć go w drużynie. A druga rzecz jest taka, że my budujemy swój wizerunek czy ekspertów, czy mówców, czy trenerów, czy specjalistów, czy – nie wiem – rodziców, współmałżonków, nie tym jednym wydarzeniem, które zwalamy, tylko całą resztą. I to co mi bardzo pomaga i zdejmuje z mojej głowy taki brak akceptacji dla tego, co ludzkie, czyli dla popełniania błędów, to taka myśl, że jednym wystąpieniem, jedną rzeczą ja nie przekreślę tego wszystkiego, co przez lata budowałam. Ale też nie przekreślam swojej możliwości, żeby w przyszłości budować coś od nowa, na nowo. Że świat się nie kończy. Że ten jeden błąd to nie jest koniec świata. I że można. Że to w ogóle luz, nic się nie wydarzy.

[Maciek] W książce, którą…

[Ania] I za tym idzie jeszcze jedno skojarzenie. Nie wiem czy mogę? Takie szybkie.

[Maciek] Yhy. Jasne, jasne.

[Ania] Że takie szybciutkie, żeby oddać Ci też głos. Że to, co ja sobie bardzo intensywnie robiłam to było takie sobie wyobrażenie „O matko jedyna! To, co się może zepsuć. I w czym ja mogę polec. I co się nie uda. I co oni sobie pomyślą. I co ja zrobię nie tak. A czego jeszcze mi zabrakło?”. No w ogóle masakra. I kiedyś, wiele, wiele lat temu znalazłam takie zdanie, które jest przypisane Markowi Twainowi: „Przeżyłem wiele lat i miałem wiele problemów, z których większość nigdy się nie wydarzyła”. No i rzeczywiście to tak jest. I to spisywanie zarówno porażek, których doświadczamy, jak i tych sukcesów i tych objawów wykorzystania swoich mocnych stron myślę sobie, że jest szalenie ważne, żeby przed kolejnym wydarzeniem czy wyzwaniem, przed którym stoimy, zajrzeć sobie i zobaczyć. „Kochany Pamiętniczku, dnia tego i tego zrobiłam to i to, dałam radę, jest gut, mogę, dobra, jazda”. Kiedyś dzwoniłam do mojego męża jak się denerwowałam i mówiłam: „Kochanie, powiedz mi jaka jestem dobra”. A on mówił tak: „Zrobiłaś to wiele razy. Dzisiaj też to zrobisz dobrze. – A dobrze, no to mogę”.

[Maciek] Hyhyhy, super.

[Ania] I teraz Ty. Zamykam się.

[Maciek] Wiesz co, przyszło mi do głowy, że jeżeli słucha nas ktoś, kto jednak bardziej woli badania i fakty niż takie poszukiwania różnych myśli, jakie mam wrażenie tutaj nam odchodzą, to polecam uwadze rozdział w książce „Mistrzowie sprzedaży. Jak oni to robią?”. Oczywiście link wrzucimy dla przypomnienia tytułu. I tam jest taki… Korelacja między… Pokazana korelacja między perfekcjonizmem, a lękiem przed wstydem. I właśnie, że paradoksalnie my często wyolbrzymiamy te wszystkie wydarzenia, których się będziemy potem wstydzili jak to cały świat na nas patrzy. No a jest nas te 7 tam miliardów na planecie, więc nie na nas patrzą, patrzą na innych, nie jesteśmy centrum świata. Także to…

[Ania] Dokładnie.

[Maciek] Czasami za bardzo egocentrycznie podchodzimy do tego, że to akurat na nas patrzą. Nawet jak jesteśmy na scenie to patrzą na wykładzinę, na sufit, na telefon. Nie wszyscy na nas. No chyba, że jesteście mistrzami świata to wtedy dajcie znać, bo chętnie pogadamy, jak to zrobić, żeby 100% uwagi było nam poświęcone. No to wtedy rzeczywiście patrzą na nas. Ale aż tak to nie wygląda.

[Ania] Ale jak patrzą, yhy.

[Maciek] Yhy.

[Ania] Ale nawet jak patrzą na nas, bo jesteśmy takimi mistrzami świata to wtedy sobie… To wtedy mają gotowość odpuścić nam zdecydowanie więcej. Więc niech patrzą. To wtedy luz.

[Maciek] No coś w tym jest. I chcę nawiązać jeszcze… Nie wiem czy na koniec, czy nie. No bo to nie tak, żeby planować już kończenie. Do tego, co Aniu powiedziałaś o tym przyzwoleniu sobie na popełnianie błędów. To z jednej strony truizm. No wiele osób to na sztandarze niesie. Że to jest cholernie trudne. Przecież to jest jedna z najtrudniejszych rzeczy. Zwłaszcza jeżeli wymagamy od siebie tego, żeby być nawet wystarczającym. Już nie mówię o perfekcyjnym. No to ciężko sobie pozwolić na błąd, jeszcze zrobiony na oczach innych. Po jakimś czasie pracy odkryłem u siebie taki… Punkty kontrolne, już nawałem. Taki wyznacznik czy zrobiłem dobrą robotę. Ja mam, odnosząc się czy to do technik diagnozowania publiczności i dopasowywania komunikatów, o którym mieliśmy okazję mówić, czyli do metaprogramów. Ja mam metaprogram autorytetu wewnętrznego. Raczej jeżeli pytam kogoś o zdanie to przez tak zwaną grzeczność albo autentyczną ciekawość, żeby poznać inny punkt widzenia. Kiedyś to była kurtuazja i puszczałem to mimo uszu, bo ja byłem mistrzem świata i okolic. Teraz to jest autentyczna ciekawość tego jak to wygląda z innej perspektywy. Ale nie dlatego, że ja zaraz to zmienię, bo ktoś ma inny punkt widzenia, tylko dlatego, że im więcej perspektyw poznam, tym mogę być bardziej uniwersalny. I czasami świadomie iść egoistycznie własną ścieżką, a czasami świadomie dopasować się do ścieżki innych. I ten wyznacznik, czy zrobiłem dobra robotę, gdzieś mieszka w ciele. Poza informacjami zwrotnymi jakoś moje ciało mi podpowiada czy zostało to dobrze zrobione, czy nie. To jest często kwestia zmęczenia. Jak kończę na przykład całodniowe szkolenie – tutaj przykład całodniowego szkolenia jest lepszy, no bo no trwa – i czuję, że po prostu mam ochotę wrócić i paść na przysłowiową twarz, no to znaczy, że przeciągnąłem na barkach. Czyli nie zrobiłem czegoś, co by w wystarczający sposób zaangażowało ludzi, żeby – trochę nieładnie powiem – oni za mnie odwalili robotę. Tylko no ja pytam, oni milczą, więc ja musze przegadywać. No, to męczy. Więc to jest taki jeden wyznacznik. Ale druga rzecz to jest to, że nauczyłem się… Ja od siebie dużo wymagam – może w ten sposób. Od tego zacznę, bo to się układa w głowie. Ja od siebie dużo wymagam. Klient ode mnie też dużo wymaga. Myślę sobie, że dopóki ja od siebie wymagam więcej niż wymaga ode mnie klient, ale nie wymagam od siebie na tyle dużo, żeby wymagać od siebie bycia alfą i omegą, tylko znam swoje ograniczenia. Czyli tak – tu jest alfa i omega. Ja chcę być tu, klient chce, żebym był tu. To jest super bezpieczna proporcja. Bardzo często łapię się na tym, że skala rzeczy, które ja dostrzegam, że nie były zrobione tak jak sobie zaplanowałem jest dużo większa niż to, co klient zauważył. I myślę sobie, że to jest bardzo bezpieczny efekt. Do czego zmierzam? Uważam, że niebezpieczne jest budowanie swojego przekonania o swojej wartości na bazie opinii innych. Nawet jeśli to jest opinia klienta. Czasami się rozminiemy z czyimś zapotrzebowaniem. Czasami ja w najlepszej wierze, w ramach pewnego ćwiczenia wylewam odrobinę wody na parkiet, co jest dla mnie zupełnie naturalne, bo uważam, że go można wytrzeć jak on jest nakierowany, nic nie niszczę. A czasami zdarza się tak, że klient jest miłośnikiem pięknej posadzki – i teraz mówię o autentycznej sytuacji, która miała miała miejsce w moim życiu – który przekreśla całą moją robotę dlatego, że wylałem trochę wody na parkiet. Czy to był mój błąd? No z perspektywy realizacji celu biznesowego oczywiście, że tak. No bo nie zrobiłem czegoś, co było potrzebne klientowi. Czy to oznacza, ze już nigdy więcej nie wyleję wody? Nie, bo ja mam przekonanie do tego. Jednocześnie akceptuję, że nie zawsze wszystkim…

[Ania] Dogodzisz, yhm.

[Maciek] …będę pasował. Mało tego, po latach już nie myślę o tym kliencie, że „Co za …” – tu sobie dopowiedzcie jakieś słowa. Co naturalny mechanizm na początku mi podpowiadał oczywiście. Bo to jest wygodne wytłumaczenie: powiedzieć, że ktoś inny jest „be”. Tylko po latach uczę się tego, że myślę: „Dobra no, on po prostu potrzebował do tej roboty kogoś innego”. To nie znaczy, że ja jestem zły. To nie znaczy, że ja się nie nadaję. To nie znaczy, że ja spieprzyłem. To znaczy, że po prostu nasze ścieżki się nie zeszły w pewnym momencie. I tyle. I dalej tą wodę wylewam. A kiedy wodę wylewam? To mam do Was prośbę. Albo w notatkach, w głowie, albo na kartce, albo w telefonie… Nie wiem czy  w tej chwili biegasz, pracujesz, sprzątasz, odkurzasz czy po prostu siedzisz i nas słuchasz. Ale jeżeli możesz to przerwij na sekundę i znajdź coś, na czym możesz zrobić szybką notatkę. Telefon, w SMS-ie, nie mylić do wysyłania. I jak już to masz to poproszę napisz 5 rzeczy, które można zrobić z butelki. Ponieważ wiem z tego typu doświadczeń, jak jest interakcja z grupą, że czasami wydaję nieprecyzyjnie polecenia, to powtórzę: napisz poproszę 5 rzeczy, które można zrobić z butelki. Standardowo przy drugiej, trzeciej pojawia się pierwszy kryzys. Taka jest średnia społeczna – nic w tym złego. Więc jak jest kryzys to niech będzie. Jeszcze chwila. Powalcz z tym, co można zrobić z butelki. Ile jest, tyle jest. No bo, hehe, też trudno, żebyśmy teraz to mogli sprawdzić. Prawdopodobnie na kartce są różne pomysły. Być może masz doniczkę, być może masz wazon, być może masz grzechotkę, konewkę. Super. Ile jest, tyle jest. Tu nie ma źle, nie ma dobrze. Niewygoda tego doświadczenia polega na tym, że teraz zadam Ci dwa pytania. Zachęcam, odpowiedz sobie na nie szczerze. Czy w momencie, kiedy poprosiłem „napisz 5 rzeczy, które można zrobić z butelki” pomyślałaś/pomyślałeś o butelce plastikowej? Podejrzewam, że tak. Ale jeśli się mylę to oczywiście Twoje pomyślenie jest ważniejsze niż moje podejrzenie. Pytanie drugie brzmi: czy pomyślałaś/pomyślałeś o butelce szklanej? Doświadczenie pokazuje, że nie wszyscy już o szklanej myślą. A ja zapytam dalej. A pomyślałeś o butelce aluminiowej? A pomyślałaś o drewnianej? Albo o ekologicznej – papierowej? Albo o takiej jak się robi teraz z płatków owsianych teraz naczynia ekologiczne? Być może… Albo powiem inaczej. Prawdopodobnie nie. No więc, poproszę zrób jeszcze jeden ze mną eksperyment. Ze mną, z nami. Na tej samej kartce albo w tym samym telefonie napisz poproszę 3 rzeczy, których za żadne skarby świata nie można zrobić z żadnej, jakiejkolwiek butelki, którą sobie wyobrazisz. 3 rzeczy, których za żadne skarby świata nie można zrobić z jakiejkolwiek butelki, jaka Ci przyjdzie do głowy. I tutaj przerwę Ci, o ile to robisz, a mam nadzieję, albo nawet jeżeli nie to pewnie głowa zaczęła pracować odrobinę szybciej. Dlatego, że ja wiem – są rzeczy, których nie można zrobić z butelki. I moglibyśmy się tutaj bawić w szermierkę słowną, co można co nie można. Nie w tym rzecz. Chodzi o pewien mechanizm, który być może właśnie się zmienił w Twojej głowie. Na pytanie, co można zrobić z butelki, o ile podążałaś za tym ćwiczeniem, podążałeś, no pierwszy pomysł, drugi pomysł, eee, kryzys. Trzeci pomysł, aaeeee. Nie ma od kogo ściągać. Co teraz zrobić? Dobra, to jeszcze to mogę zrobić. Plus mechanizm, który polega na tym, że nasz umysł w naturalny sposób ogranicza otaczającą nas rzeczywistość do tego, co jest dla nas najczęstsze i najbardziej dostępne. Więc jak pada słowo butelka, które samo w sobie nie ma żadnego ograniczenia, to najczęściej nam na myśl przychodzą te butelki, których najczęściej dotykamy, z których najczęściej pijemy, które najczęściej kupujemy. Czyli plastikowe, w drugiej kolejności szklane. Ale pozostałe? Rzadko. Co nie znaczy, że nie istnieją. Pierwsza pułapka – umysł się zawęża. W kontekście naszego tematu, zawęża się na tym, gdzie nie jestem doskonały, zapominając o całym spectrum rzeczy, które mamy. No i teraz druga rzecz. Pisząc 5 rzeczy pojawił się kryzys twórczy. Prędzej albo później. Natomiast odwracając pytanie, które brzmi: czego absolutnie nie możesz zrobić z jakiejkolwiek butelki, bardzo często proces myślowy przebiega tak: „Nie mogę zrobić…no nie, w zasadzie mogę. Ale na pewno nie mogę… No nie, też mogę”. Pytanie nie brzmi: co możesz zrobić, żeby być lepszy w tym co robisz, np. w wystąpieniach publicznych, np. w byciu trenerem, np. w byciu sprzedawcą, szefem, managerem, matką, ojcem, kucharką, kotem, psem, wujkiem… Pytanie brzmi: czego absolutnie, za żadne skarby świata nie możesz zrobić mając to, co masz, Twoją wiedzę, Twoje ręce, Twoje nogi, Twoje kompetencje, Twoje doświadczenie? Czego nie możesz zrobić, żeby być lepszym? I czasami… Czasami jest zwrotem grzecznościowym, żeby nie było, że coś narzucam. Moja obserwacja pokazuje, że zawsze, ale zostawiam to Twojej opinii. Czasami jest tak, że tak odwrócone pytanie pokazuje więcej możliwości niż pytanie, co mogę zrobić, na które bardzo często sobie odpowiadamy: nie jestem wystarczający.

[Ania] Ale bardzo mnie przepraszasz?

[Maciek] Spontanicznie Aniu wyszło. Przeprasza, bo Cię przegadałem teraz w tej chwili, ale tak mi się mocno skleiło z tym tematem i teraz… Yyy, trochę. Nie. Trochę, trochę. Trochę, tak grzecznościowo, wiesz – kurtuazyjnie. Pytanie czy to jest puenta? Czy to jest puenta, czy coś…

[Ania] Znaczy dla mnie tak. Ja bym tego nie rozmywała.

[Maciek] No to mam nadzieję, że takie rozmowy, które nas raz na jakiś czas rzucają nas na głęboką wodę są dla Was wartościowe. Jeśli tak dajcie poproszę odzew w komentarzach, na Facebook’u, no tam, gdzie piszemy o naszym podcaście. I jeżeli uważacie, że komuś posłuchanie takich dywagacji może być przydatne to wyślijcie mu ten odcinek. Jeśli mierzycie się z tematem wystąpień publicznych i uznacie, że możemy Wam w tym pomóc, a tym się zawodowo zajmujemy, to dajcie znać. Możemy pomóc w robieniu prezentacji, w przygotowaniu narracji do prezentacji albo po prostu w przygotowaniu się do wyjścia na scenę, co czasami jest wyzwaniem samym w sobie. Także od tego jesteśmy, tak zawodowo. A jeśli chodzi o ten odcinek podcastu i tą rozmowę co to ona dobiega końca, więc bardzo Wam dziękujemy za uwagę. Pamiętajcie, że butelki są różne. Nie tylko plastikowe i szklane. No i pamiętajcie, że za 2 tygodnie znowu jesteśmy na antenie, więc bądźcie z nami, bo będzie nam bardzo miło jak będziecie.

[Ania] Dziękujemy za dzisiaj i do usłyszenia.

[dżingiel]

[Maciek] Jak wrażenia Pani Aniu?

[Ania] No to ja mam…

[Maciek] Gdzie Cię zaprowadziła rozmowa?

[Ania] Wiesz co? Bardzo. I z dwie rzeczy mam. Dwie rzeczy mam. Z jedną żałuję, że nie zdążyłam w nurcie…

[Maciek] O, to przepraszam Cię bardzo.

[Ania] Bo tak chciałam… Powiedziałeś coś takiego, że… Nie, spoko. To ja wiesz, teraz sobie wyciągnę. Powiedziałeś tak, że to, co jest takim największym wyzwaniem to jest dać sobie prawo do popełniania błędów. A ja sobie pomyślałam: tak?! A danie sobie prawa do tego, żeby się nagradzać? My, mistrzowie nagradzania siebie po prostu? Mistrzowie świętowania sukcesów? I normalnie sz sz po pysku. I teraz…

[Maciek] Aaaa… I to widzisz, to jest moja pięta Achillesa, więc instynktownie uciekałem.

[Ania] Proszę bardzo. Proszę bardzo. Jak Ty siebie nagradzasz za sukcesy związane z wystąpieniami publicznymi, voilà.

[Maciek] O w mordę. Pfff…

[Ania] Nie ma za co.

[Maciek] Wiesz co? No pozwalam sobie o sobie pomyśleć, że jestem dobry. Yyyy… Wprost sobie w cztery oczy mówię, przyjmując, że jestem wyznacznikiem, że dobry jestem w… Dobry jestem w płynności wypowiedzi. Dobry jestem w tym, że bardzo szybko potrafię znajdować różne przykłady z mniej lub bardziej metaforycznej rzeczywistości albo różnego rodzaju badania, które potrafię na poparcie tego, co aktualnie się dzieje, zacytować, wrzucić. Co za tym idzie? Dobry jestem w takim wystąpieniu, które zawiera elementy improwizacji, a nie w ściśle przygotowanym scenariuszu. Dobry i coraz lepszy jestem wtedy, kiedy mam interakcję z ludźmi, bo im więcej oni dają tym więcej ja szyję na tym, co dostaję, więc automatycznie jakość idzie w górę.

[Ania] Yhy.

[Maciek] Co automatycznie, na drugiej końcu skali, jak tej interakcji mi brakuje to zdaję sobie sprawę, że wtedy wpływam na coraz bardziej mętne i wzburzone wody.

[Ania] Yhy, czyli…

[Maciek] A Ty?

[Ania] Wiesz co? Bo tak sobie pomyślałam, że – jeżeli dobrze rozumiem – to takie mentalne certyfikaty sobie wieszasz. Za kolejną rzecz, którą odkrywasz, że to jest OK.

[Maciek] Tak. Przybijam sobie piątkę.

[Ania] Yhy. Super. Fajnie.

[Maciek] Przybijam sobie piątkę. Mówię tak: jesteś dobry. Nie najlepszy. Jesteś dobry.

[Ania] To nie o to chodzi. No dokładnie.

[Maciek] Na tym możesz budować.

[Ania] Dokładnie. Fajnie. A ja? Wiesz co? Ja się przyczepiłam do tego, co powiedziałeś…

[Maciek] Yhy, a Ty jak świętujesz? I za co się doceniasz?

[Ania] Kurde. Za co to nie jestem jeszcze gotowa. Poczekaj. A no nie, to to wymyślę. To tak, to zaraz poczuję. Ale bardzo mi się blisko zrobiło jak powiedziałeś o tym, że tak czujesz w ciele jeżeli była dobrze zrobiona, a była źle zrobiona. To, co ja mam i na czym się łapiemy też obydwoje, że jak kończymy czy dobre wystąpienie, czy dobre szkolenie, to ja to mówię, że to ja to jestem na haju po prostu. Jakbym się łyżkami nażarła amfetaminy. Ja jestem tak rozgadana i w takich wibracjach i taka po prostu gotowa do działania, że ja nawet po 8 godzinach takiego szkolenia, gdzie to płynie i tam jest niesamowita energia to ja mogę jeszcze kolejne 8 godzin, a jest ryzyko, że i następne. Że ja to też bardzo czuję w ciele, kiedy jest dobrze. I ja uwielbiam to uczucie. Ja to chyba jestem uzależniona w ogóle od tego. I powiem Ci, że ja pozwalam, żeby to we mnie…

[Maciek] Wiesz, to pewnie są jakieś związki hormonalne, które uzależniają.

[Ania] Myślę, że na bank. I ja wtedy sobie pielęgnuję ten stan, takiego w ogóle wiesz, jakbym miała skrzydła, była – nie wiem – we wszystkich kolorach tęczy i cała jestem taka… I taka jestem wtedy taka duża i taka miękka i taka puszysta i taka swoja i taka czująca każdym kawałkiem ciała. I ponieważ ja uwielbiam czuć to ja wtedy bardzo podsycam ten stan, żeby on trwał jak najdłużej. Wiesz, tak się narkotyzuję tym uczuciem właśnie takiego spełnienia i wypełnienia.

[Maciek] Czyli pielęgnujesz swoje cielę.

[Ania] Pielęgnuję swoje cielę. Dokładnie. Dokładnie. A to moje cielę bardzo reaguje dobrze na te wystąpienia, w których ja mam możliwość zaproszenia ludzi do refleksji, do dania im drobnych rzeczy, z których oni mogą zrobić duży użytek. Ale też takich wystąpień, które pozwalają wziąć merytorykę do zastosowania w wielu obszarach. A wtedy, kiedy mówimy o bardzo trudnych rzeczach, że pomaga to moje opowiadanie przewentylować emocje, które są tu i teraz, żeby ludzie mogli się poczuć lepiej. Że przychodzą z jakimiś takimi, wiesz, skurczem żołądka. Myślą, że wszystko jest do kitu i że już nigdy nie będzie dobrze. A po 45-minutowym spotkaniu widzą światełko w tunelu i nie jest to nadjeżdżający pociąg. I mówią: „Tak, to właśnie tego potrzebowałem”. I ja wtedy takie wiesz… Nawet teraz czuję takie jak mi tutaj tak wiesz… Od splotu słonecznego tak mi się rozchodzi, więc… A jak jakiś blask ode mnie bije. To to jest właśnie to, co ja czuję.

[Maciek] Hyhyhyhyhy… To dobrze.

[Ania] Hahaha, ohhh. Miło.

[Maciek] Zaśmiałem się, bo z blaskiem ostatnio widziałem rysunek, że to nie świętość, tylko promieniowanie. Dotyczy pewnego ministra, który się zna o wszystkim. Ale my nie o tym. Hehehe.

[Ania] Hehehe.

[Maciek] To co?

[Ania] Do widzenia.

[Maciek] Zakończymy, pocelebrujemy.

[Ania] Tak, dokładnie.

[Maciek] Tak. Życzymy Wam też okazji do celebrowania. Nie zapominajcie. To trudnie. Ja powiem o sobie – to trudne czasami. Znaleźć czas na celebrowanie. A warto.

[Ania] Czas i gotowość. Wiesz, taką… Prawo.

[Maciek] I do zobaczenia w środę.

[Ania] Za 2 tygodnie.

[Maciek] A jeżeli jeszcze przed 2 tygodnie od poprzedniego odcinka do tego nie byliście w naszym sklepie to przypominamy na rysowienie.pl rzućcie okiem. A nuż widelec coś Wam się spodoba.

[Ania] Do usłyszenia. I do zobaczenia.

[Maciek] Do za 2 tygodnie.

[Ania] Papa.

Pokaż więcej

Jak słuchać naszego podcastu:

Możesz nas słuchać praktycznie wszędzie. Siedząc przed komputerem, jak również będąc w ruchu, za pośrednictwem Twojego telefonu. Mówiąc krótko kiedy chcesz i tak jak lubisz.

Recenzuj nasz podcast

Kiedyś w sklepach na konopnym sznurku wisiał brulion, z którego okładki wielkimi literami krzyczał tytuł książka skarg i zażaleń.
Teraz mamy recenzje. Niekoniecznie tylko ze skargami. Jeśli masz jakieś przemyślenia, wnioski albo rekomendacje dla innych słuchaczy napisz nam recenzję. Będziemy wdzięczni i zmotywowani do dalszej pracy.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *